Zanim dotarłem bezpiecznie do baru, zdążyłem się zgubić przynajmniej trzy razy, zanim jakaś dobra dusza nie pokierowała mnie tutaj z tak podejrzliwym wyrazem twarzy, że sam zacząłem się zastanawiać, czy jestem wystarczająco "pełnoletni", aby móc w ogóle śmieć pytać o miejsca takie jak bar. W końcu jednak udało mi się nie zabić w drzwiach, ogarnąć gdzie znajduje się kontuar i wspiąć się na wysoki stołek tak, aby nie zaryć po sekundzie twarzą w posadzce średniej czystości. Barman zerknął na mnie ze znudzoną miną, ale jako iż przez myśl mi nawet nie przeszło, że mógłbym cokolwiek zamówić, a co dopiero wypić, zignorowałem go po całości - połowicznie intencjonalnie - rozglądając się radośnie po całym pomieszczeniu. Szara jak deszczówka w kałuży kobieta, o wątpliwej "urodzie" wskazującej niejednoznacznie na jej płeć jak nic rzuciłaby mi się w oczy szybciej niż wiewiórka z wścieklizną, zatem kiedy przeczesałem wzrokiem cały bar trzy razy i nie dostałem po gałach popielatą plamą z butelką Whiskey w łapie pewien byłem, że trafiłem akurat na te 2% dnia, kiedy Alex w barze nie chleje. Przekonany byłem, że i nie widziałem jej chlejącej pod barem, zatem musiała być gdzieś w innym miejscu, niż najbliższe baru otoczenie. To się nazywa leniwy wszechświat. Majtając jedną nogą w powietrzu oparłem łokieć o bar, jakbym miał do tego pełne prawo, zignorowałem uporczywe spojrzenie barmana, który chyba kwestionował moją płeć i czekałem. Nie wiedziałem na co, ale pewien byłem, że zaraz się coś zdarzy. Albo wtoczy. Zależy od formy tego czegoś.